Historia życia św. s. Faustyny Kowalskiej

Nazywają mnie dziś: „ Apostołką Bożego Miłosierdzia”, „Sekretarką Jezusa Miłosiernego”.

Kiedyś byłam jednak dzieckiem, tak jak Ty. Urodziłam się w 25 sierpnia 1905 roku w małej wsi Głogowiec. Moi rodzice, Stanisław i Marianna Kowalscy, nadali mi imię Helena. Moja rodzina była bardzo liczna, miałam aż dziewięcioro rodzeństwa! Mój tato miał zwyczaj wstawać wcześnie rano i śpiewać pieśni religijne, a wieczorami czytać nam żywoty świętych.

Historie o tych, którzy stali się świętymi, głęboko poruszały moje serce. Moja rodzina była uboga, musiałam więc pomóc rodzicom i zarobić na własne utrzymanie. Podobnie jak moje starsze siostry poszłam na służbę do zamożnych rodzin. Wypełniałam swoje obowiązki z uśmiechem i oddaniem. Pewnego dnia ujrzałam wielką jasność, coś jakby pożar. Narobiłam strasznego zamieszania, bo myślałam, że coś się pali. Okazało się jednak, że to fałszywy alarm i tajemniczą jasność widziałam tylko ja.

Zrozumiałam wtedy, że moim największym pragnieniem jest oddać się na służbę panu Bogu i wstąpić do klasztoru.

Niestety, nie było to na początku możliwe. Każda dziewczyna, która chciała wstąpić do zakonu, musiała mieć odpowiednią wyprawkę. Moich rodziców nie było na nią stać. Musiałam więc jeszcze jakiś czas pracować jako służąca, aby zarobić odpowiednią sumę pieniędzy. Jak wielka była moja radość, kiedy w końcu wstąpiłam do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Warszawie! Z całego serca dziękowałam za to Dobremu Bogu.

W klasztorze wykonywałam proste prace: byłam kucharką, ogrodniczką, pracowałam w sklepie z pieczywem, magazynie z odzieżą, pilnowałam  porządku przy furcie zakonnej. Kiedy czułam, że jakieś zadanie jest ponad moją siłę, prosiłam o pomoc Jezusa. I Pan mi zawsze błogosławił i pomagał! Moja codzienność nie była szara i ponura, gdyż coraz częściej ukazywał mi się Jezus i rozmawiałam z Nim o wszystkich sprawach – zarówno swoich osobistych, jak i całego świata.

Pewnego wieczoru ujrzałam Pana Jezusa w białej szacie. Prawą rękę miał wzniesioną w geście błogosławieństwa, a lewą wskazywał na swoje serce, skąd wychodziły dwa promienie: czerwony i blady.

Byłam całkowicie zachwycona pięknem Pana Jezusa:  Jego łagodnym uśmiechem, pełnym miłości spojrzeniem. Dostałam od Niego jednak bardzo konkretne polecenie, aby namalować obraz według  tego, co widziałam!

Początkowo wydawało mi  się, że temu nie podołam: jak ma to zrobić prosta zakonnica, która w dodatku nie umie malować? Dzięki łasce Bożej i wsparciu wielu ludzi, a w szczególności  mojego spowiednika, księdza Michała Sopoćki, udało się to zadanie wykonać. Byłam jednak smutna, kiedy ujrzałam, że Jezus namalowany ręką artysty nie jest tak piękny, jak Go widziałam. Dopiero Pan wytłumaczył mi, że siła tego obrazu tkwi w czymś innym – w łaskach, które On udziela każdemu, kto szczerze się modli przed wizerunkiem Miłosiernego.

Ksiądz Sopoćko polecił mi notować wszystko, co Jezus do mnie mówi.

Zaczęłam więc skrupulatnie pisać swój „Dzienniczek”. I tak stałam się Sekretarką Jezusa Miłosiernego. Bóg za moim pośrednictwem chciał przekazać światu, jak bardzo kocha każdego człowieka. On przebacza nam wszystkie grzechy, choćby były naprawdę bardzo ciężkie, gdyż na tym polega Jego Miłosierdzie. Zachęcam Cię moje dziecko, powtarzaj jak najczęściej słowa: „Jezu, ufam Tobie!”, które są pod obrazem Jezusa Miłosiernego. Jezus pragnie, abyśmy obdarzali Go zaufaniem i zdawali się na Niego w każdym momencie naszego życia. Kiedy doświadczyłam ciężkiej choroby, gruźlicy, Jezus cały czas troszczył się o mnie.

 

W momencie, w którym byłam już za słaba, aby wstać z łóżka szpitalnego i pójść na Eucharystię, posłał swojego anioła, aby udzielił mi Komunii Świętej. Miłosierny Chrystus zabrał mnie do siebie 5 października 1938 roku.

Teraz jestem blisko Boga i nieustannie wstawiam się u Niego za wszystkimi grzesznikami. Tak bardzo pragnę, aby każdy człowiek nawrócił się i poznał, jak dobry, kochający i Miłosierny jest Pan.

(Alicja Bukowska)