Historia św. Antoniego z Padwy

Dziś wszyscy zwracają się do mnie: Antoni z Padwy. Musisz jednak wiedzieć, moje drogie dziecko, że  nie urodziłem się we włoskim miasteczku Padwa, lecz w stolicy Portugalii – Lizbonie.

 

Na Chrzcie Świętym nadano mi imię Ferdynand. Moi rodzice, Marcin i Maria Teresa, pochodzili ze znanych, szlacheckich rodzin. Posiadali więc znaczny majątek, dzięki któremu mogli mi zapewnić jak najlepsze wykształcenie. W młodości uczęszczałem do szkoły, która mieściła się przy katedrze i w której wykładali duchowni. Jako syn rycerza ćwiczyłem się w takich umiejętnościach jak szermierka czy jazda konna. Bardzo szybko zrozumiałem jednak, że tak naprawdę chcę zostać rycerzem Pana Jezusa, czyli głosicielem Ewangelii, obrońcą słabych i potrzebujących pomocy.

W wieku piętnastu lat opuściłem dom rodzinny, przepych, bogactwo i wstąpiłem do Kanoników Regularnych Świętego Augustyna.

Chciałem jak najlepiej poznać Boga, oddałem się więc całkowicie studiowaniu Pisma Świętego i wszelkich prawd wiary. W wieku dwudziestu pięciu lat przyjąłem święcenia kapłańskie. Moje życie zmieniło się, kiedy dowiedziałem się o Franciszku z Asyżu. W sposób szczególny trafiło do mojego serca jego wezwanie, żeby nie przywiązywać się do tego, co się ma, lecz dzielić swoim dobrem z drugim człowiekiem. Miałem okazję poznać też pewnych misjonarzy franciszkańskich, którzy zaświadczyli całym swoim życiem o miłości Jezusa. Poczułem powołanie, by zrobić to, co oni. Opuściłem wiec swój zakon, zostałem franciszkaninem i przybrałem imię Antoni. Nie była to łatwa decyzja, ale wiedziałem, że właśnie tego chce ode mnie Pan Bóg.

Jako franciszkanin udałem się w podróż misyjną do odległego kraju, Maroka, w którym wielu ludzi nic nie wiedziało o Jezusie i o Jego miłości do każdego z nas. Niestety, poważnie tam zachorowałem i musiałem wrócić do Portugalii. W drodze do ojczyzny spotkała mnie niebezpieczna przygoda: rozpętała się na morzu ogromna burza, która zepchnęła mój statek aż do Włoch, na wybrzeże Sycylii.

Dzięki tym niespodziewanym okolicznościom trafiłem do Asyżu i właśnie tam mogłem osobiście spotkać Franciszka, którego tak podziwiałem i z którego chciałem brać przykład. Moje życie tak się potoczyło, że zostałem we Włoszech.

Wkrótce odkryłem w sobie ogromny dar od Boga. A było to tak. Brałem udział w ogromnej uroczystej Mszy. Niespodziewanie okazało się, że zabrakło kaznodziei. Poproszono mnie, abym wygłosił kazanie. Dzięki Duchowi Świętemu przemawiałem z wielka siłą i mocą. Wszyscy gratulowali mi, że potrafiłem tak mądrze mówić, pomimo tego, iż wcześniej nie przygotowywałem się. Zrozumiałem wtedy, że Bóg dał mi talent i nie mogę go zmarnować. Zacząłem więc gorliwie głosić słowo Boże we Włoszech i Francji. Nic mnie nie mogło zatrzymać. Pewnego razu nie znalazłem nikogo, do kogo mógłbym przemawiać. Poszedłem nad rzekę i wygłosiłem kazanie do ryb. Ku mojemu zdumieniu przypłynęły setki tysięcy ryb, aby słuchać o miłości Chrystusa.

Bóg nieustannie stawiał przede mną różne wyzwania: ustanowiono mnie przełożonym zakonu, co wiązało się z licznymi obowiązkami oraz zadaniami.

Wkrótce jednak zrzekłem się tej funkcji. Zamieszkałem w Padwie i poświęciłem się całkowicie głoszeniu kazań. Postanowiłem na przykład w każdy dzień Wielkiego Postu powiedzieć kazanie, aby w ten sposób ludzie przygotowali się do Świąt Wielkanocnych. Intensywna praca powodowała, że opadałem z sił coraz bardziej i mój stan zdrowia pogarszał się. Wkrótce Najlepszy Ojciec zabrał mnie do siebie – a tam nie ma już chorób i smutku.

Czy wiesz, że zawsze możesz poprosić mnie pomoc, jeśli coś ci się zgubi?

Bardzo lubię pomagać ludziom w odnajdywaniu rzeczy, które są dla nich ważne. Zaczęło się od tego, że pewnemu panu wpadł przez roztargnienie drogocenny pierścień do głębokiej studni. Nie mógł odżałować straty. Prosił mnie jednak z całego serca, aby mógł odzyskać zagubioną rzecz. Po wielu miesiącach mężczyzna modlił się w kościele. Było to akurat w dniu, w którym przypada wspomnienie mojej osoby, 13 czerwca. Niespodziewanie wszedł do kościoła jego pracownik z pierścieniem w ręku. Udało mu się go wydobyć ze studni, gdy wyciągał kijem wiadro wody – zagubiona rzecz przyczepiła się do kija.

Na koniec: pamiętaj, moje kochane dziecko, żeby nigdy nie zgubić swojej wiary w Pana Jezusa. A jeśli już ci się to zdarzy, poproś mnie, bym pomógł Ci ją odnaleźć. Bardzo chętnie to uczynię. Nie ma nic ważniejszego niż wiara i miłość.

 

(Alicja Bukowska)